Chwila artystycznej kreatywności może przyjść do człowieka w każdym momencie, niezależnie od tego, czym się on aktualnie zajmuje i czy uważa się za artystę, czy nie. Przesuwanie kwiatków na parapecie w pracy? Pisanie (formalnego) maila? Przedstawianie klientowi menu restauracji? Cóż za różnica! Sztuka przeszywa każdy aspekt życia i warto – a wręcz należy – dać temu wyraz.
W zasadzie tworzenie i przygotowywanie drinków to sztuka sama w sobie, co wie każdy, kto przynajmniej raz poszedł do baru z prawdziwego zdarzenia lub z ciekawości liznął chociaż jeden tutorial o barmaństwie. W tym artykule przedstawiam parę autorskich drinków, które sobie wymyśliłam.
Aha, nie biorę odpowiedzialności za potencjalne skutki zdrowotne, także proszę cieszyć się proponowanymi koktajlami z rozwagą.
rushcoov 🌼 🍋 🧱
Pewnego wieczoru miałam ochotę na coś do popijania w czasie filmu i postanowiłam zmieszać różne losowe rzeczy, które znajdę w domu. Tak powstał Rushcoov. Miano to jest zangielszczoną nazwą wsi Raszków leżącej w najfajniejszym powiecie w Polsce (kłodzkim), gdzie kiedyś wjechałam swoją corsą w zorane pole.
Proporcje (ja akurat lałam na oko, ale jak już jest przepis to niech będzie zgodny ze sztuką barmańską):
- 40 ml domowej roboty nalewki z pigwy
- 100 ml syropu z mniszka lekarskiego
- sok z połówki cytryny
- herbata z lipy / woda
Przygotowanie nikomu nie powinno sprawić problemu (jeżeli ma wszystkei wymienione skłądniki, co jest raczej mało prawdopodobne): do szklanki wrzucamy kostki lodu, wlewamy trzy pierwsze składniki i mieszamy je łyżką (nie musi być barmańska, ja zresztą mieszałam widelcem, bo akurat miałam pod ręką). Dopełniamy całość herbatą z lipy – oczywiście ręcznie zbieranej i suszonej – lub wodą z chocieszowskich źródeł (z kranu).
Drink ma ciemnobrązowy kolor (zaczerpnięty od nalewki) i – co zastanawiające – pachnie jak likier czekoladowy z domieszką cytryny, co jest połączeniem dziwnym, acz niezwykle smacznym. W smaku dominuje mniszek i przyjemna kwaśność cytryny ładnie zbalansowana słodyczą obu głównych składników.
Najlepiej takiego drinka serwować w najzwyklejszej szklance, może być nawet z takim koszyczkiem, w który wkładało się szklankę gdy parzyło się w niej kawę. Dla ozdoby można wrzucić plasterek cytrynki – wtedy wygląda jak herbata. Koktajlem można więc umilić sobie nudne spotkanie online, które powinno było być mailem.
niemiła lolita 🥥 🎀 🔪
Drink powstały na cześć zakończenia pewnej znajomości (nie, nazwa nie nawiązuje do tej książki Nabokova). Z każdej relacji można wynieść coś wartościowego, a w tym przypadku był to właśnie ten przepis. Drink jest mocno słodki, ale i dość kwaśny i kopie w najmniej oczekiwanym momencie. No i jest kokosowy, co samo w sobie jest wyznacznikiem jego wysokiej jakości.
- 30 ml białego rumu
- 30 ml Malibu
- 30 ml soku z cytryny
- Sok ananasowy
- Grenadyna
Wszystkie składniki – poza ostatnim – szejkujemy razem, przelewamy do szklanki przez sitko i doprawiamy splashem grenadyny. Osobiście zwykle pomijam rum, żeby całość nie była tak mocna, bo wtedy można wypić więcej tego kokosowego.
arthryl sour 🧊 🥎 🥃
Jest to drink zrodzony z czystej przekory. Lekarz sportowy przepisał mi obrzydliwy proszek do rozpuszczania w wodzie, który smakował jak białko jajka. Postanowiłam więc zabrać go ze sobą do baru i zrobiłam z tego interesujący wariant whisky sour.
- 40 ml whisky (jakiejkolwiek, ja użyłam Grantsa)
- 20 ml soku z cytryny lub 10 ml soura
- 1½ g (saszetka) proszku Arthryl rozrobionego w 100 ml wody
Jak w klasycznym whisky sour wszystko należy zmieszać ze sobą w shakerze. Niezbędne okazuje się uzyskanie recepty na ten lek, ale myślę, że wiele innych medykamentów lub po prostu zwyczajny kolagen też się do tego nadadzą.
No, smakują wtedy lepiej niż w samej wodzie.
Polecam też sprawdzić, czy dany lek można łączyć z alkoholem, akurat Arthryl można (niestety nikt nie płaci mi za reklamę).
biały żywiec z lemoniadą imbirową 🍺 🌾 🌞
Ta pozycja kojarzy mi się z wakacjami 2023. Zaraz po zakończeniu sesji i przed rozpoczęciem wakacyjnej pracy wyjechałam do domu na wieś. Dwa tygodnie upłynęły mi na chodzeniu z psem po lesie i wśród dojrzałego, złotego zboża (po ścieżkach wyjeżdżonych przez koła traktora, żadne źdźbło nie ucierpiało!). Rano piłam kawę, popołudniami, gdy temperatura skakała do 30 stopni Celsjusza, wyciągałam schłodzone butelki białego Żywca (nikt mi nie płaci za reklamę, tak było po prostu) i domowej lemoniady imbirowej i mieszałam je na kostkach lodu. To połączenie owocuje napojem niezwykle orzeźwiającym i wręcz wytrawnym, co zapewnia nuta kolendry charakterystyczna dla tego piwa oraz pikanteria imbiru. Pokusiłabym się wręcz o nazwanie tego cuda polskim aperol spritzem.
Tak.
Składniki (dla formalności):
- 1 butelka białego Żywca
- 1½ szklanki domowej imbirowej lemoniady
W sumie to nie wiem, w jakim naczyniu niby można byłoby to zmieścić, chyba tylko w garnku…
Składniki na szklankę na szklankę havanówkę / ikeówkę / highballówkę… taką 300 ml:
- ¾ szklanki (takiej na 250 ml) białego Żywca (ok. 180 ml)
- ½ szklanki (też tej na 250ml) domowej imbirowej lemoniady (ok. 120ml)
Uff.
Przepis na lemoniadę można znaleźć w internecie, ale nie zdominować piwa jej słodyczą ograniczyłam o połowę ilość miodu (którym zastąpiłam cukier)…
Dobra, lepiej dam też przepis (na 1 litr):
- Kawałek imbiru (ok. 3 cm)
- 3 cytryny
- 2 pomarańcze (dwie, czy dwa?)
- 3 łyżki miodu (opcjonalnie cukru)
- 1 litr niegazowanej wody (może być wspomniana wcześniej kranówa, byle nie taka krakowska zdominowana przez chlor, ohyda)
Imbir należy obrać i zetrzeć na tarce o drobnych oczkach i wrzucić do dzbanka. Na to wrzucić po plasterku każdego owocu, a z reszty wycisnąć sok i wlać do dzbanka. Zalać wszystko wodą i dokładnie wymieszać. Jak wspominałam wyżej, zmniejszyłam tu nieco ilość cukru, żeby całość pozostała bardziej wytrawna. Proporcje można oczywiście – a nawet należy! – dostosować do własnych upodobań.
Raczej nie opłaca się robić tylko 120 ml tej lemoniady, więc oszczędzę sobie wyliczania proporcji składników na pół szklanki lemoniady. Polecam zrobić od razu litr i trzymać sobie w lodówce albo podzielić się z domownikami, bo jest przepyszna! Można ją pić nawet bez dodatku piwa.
juniper 🍸 🐍 🌿
Ten drink nie ma żadnej historii. Po prostu stałam za barem ze skrzyżowanymi ramionami patrząc na butelki alkoholi i zastanawiając się, co by tu zmieszać tym razem. Naszło mnie na gin i ten posmak jałowca (funfact: juniper to jałowiec po angielsku)
- 40 ml ginu
- 100 ml Martini Bianco
- Sok z całej limonki i połówki cytryny
- Woda gazowana
Wszystkie składniki mieszamy. Drink jest wytrawny i mocno kwaśny – taki, jak lubię. Posmak jałowca miesza się z ziołowością Martini, a cała słodkość wina została zabita przez kwasowość soku z cytrusów. Drink bez żadnej przeszłości, za to z bogatą przyszłością (i teraźniejszością, bo popijam go zapisując ten przepis).
niewiadomo co 🧠 🗿 🔨
Akurat do tej pozycji nie roszczę sobie praw autorskich, bo nawet w chwili mocnego upojenia alkoholowego nie wpadłabym, aby zmieszać te rzeczy ze sobą. Jest to jednak bardzo ciekawa receptura, więc postanowiłam ją tu zamieścić. Niestety autora nie znam i nawet nie pamiętam, jak wygląda. Osobiście wymyśliłam tylko nazwę odnoszącą się do tego, że nawet nie wiem, jak to nazwać.
Drink powstał w oparach alkoholu i innych dziwnych woni unoszących się pewnej nocy w jednej z krakowskich piwnic, w której miałam przyjemność przez chwilę pracować. W jednej z sal odbywała się akurat firmowa impreza, a jeden jej uczestnik – autor poniższego drinka – znudził się piwem z beczki (tyskie) i szotami kamikaze na kupony, więc postanowił spróbować czegoś nowego. Podszedł więc do baru i po chwili namysłu wymienił składniki, które wymarzył sobie zmieszać.
Składniki:
- 40 ml whisky (w oryginalnym przepisie był to Jack Daniels)
- 20 ml Baileysa (likier kawowy)
- Sok grapefruitowy
- Likier Curaçao (czyt. kuraso !!!)
Whisky, sok i likier wlewamy do szklanki (tej havanówki z poprzedniego przepisu) i stirujemy (ładne określenie na mieszanie łyżką, ale tu sytuacja miała miejsce w barze, więc nie mieszamy, a STIRUJEMY i to za pomocą specjalnej łyżki barmańskiej). Baileysa wlewamy delikatnie po kostkach lodu.
Niestety w sytuacji powstawania tego drinka likier kawowy był składnikiem wymienionym przed sokiem grapefruitowym. Nie zamienił się więc w ładną chmurkę, jak zwykł robić w shotach mózgojeba, kiedy wlewa się go na samym końcu. Zamiast tego Baileys ściął się w mieszance wysokoprocentowego alkoholu sprawiając, że w niebieskim drinku pojawiły się nieestetyczne białe strzępy. Cóż… i w tym wypadku należało polać go delikatnie po kostkach lodu.
Z wrodzonej ciekawości pokusiłam się o spróbowanie tego dzieła używając słomki jak pipety. Smakowało grapefruitem, nie wiem jednak czy to ze względu na sok grapefruitowy (mogło tak być) czy dużą zawartość alkoholu, bo bardzo dużo degustowanych shotów też smakowało mi grapefruitem mimo zarzekania się ich autorów, że one nawet nie stały obok niczego kwaśnego. Prawdopodobnie oba wytłumaczenia mają trochę sensu. Zaraz po goryczce tego cytrusa wyczułam pomarańczową nutę likieru Curaçao – wciąż się zastanawiam, kto wpadł na pomysł zrobienia NIEBIESKIEGO likieru z POMARAŃCZY. Finish był zaś zdecydowanie śmietankowy
Podsumowując, drink był o dziwo całkiem smaczny, choć pewnie po wypiciu połowy zrobiłoby mi się niedobrze. Klient i autor tego połączenia był zachwycony, ale kolega, któremu się pochwalił stwierdził w wulgarnych słowach, że rozentuzjazmowany autor drinka jest nietrzeźwy
porterówka 🌋 🍬 🐂
To akurat nie jest drink tylko nalewka. Spróbowałam ją na dniu próbnym w jednym barze, ale to dlatego, że myślałam, że to zwykły syrop i był podpisany „kukułka”. I rzeczywiście, nalewka smakuje jak te pyszne cukierki. Przepisy można znaleźć w internecie, ale przez to, jak wygląda mój sposób gotowania czegokolwiek, ten poniższy jest mój. Mianowicie gdy przyrządzam jakieś danie po raz pierwszy, czytam najpierw jeden przepis, a potem go gubię i czytam jakiś inny. Ten proces może wystąpić parę razy, przez co w czasie gotowania pamiętam po kawałku z wielu receptur, a potem i tak robię po swojemu. Równie dobrze mogłabym chcieć ugotować makaron w sosie serowym, a wyszłaby z tego zapiekanka z brokułami i awokado.
Praktycznie w 99% przypadków moja metoda mnie nie zawiodła. Tylko raz, gdy chciałam przygotować kimchi stworzyłam niechcący destylator gazu LPG...
Ale wracając do meritum. Oto potrzebne składniki:
- 1 butelka portera (wszystko jedno, jakiego, byle był to porter, a nie Książęce ciemne łagodne)
- 200 ml soplicy kawowej (w przepisie była czysta i kawa rozpuszczalna, ale po co tak kombinować?)
- 2 łyżki cukru (ja użyłam takiego w saszetkach, który można wziąć do kawy w Żabce)
Wlewamy sobie portera do garnka, wsypujemy cukier i podgrzewamy do ok. 40 stopni. Generalnie chodzi o to, żeby cukier się rozpuścił, a piwo się przestało mocno pienić. Następnie należy poczekać, aż całość ostygnie i dopiero wtedy dolać wódkę. Jeżeli zrobimy to za szybko, alkohol z wódki wyparuje, a tego absolutnie nie chcemy.
Nalewkę teoretycznie można konsumować zaraz po ostatnim kroku, ale najlepiej smakuje ona po dwóch dniach, kiedy wszystkie składniki się ze sobą „przegryzą”.
Jak tak teraz sobie myślę to fajnie by tu pasowało coś pomarańczowego… Muszę się nad tym poważnie zastanowić.
sennik 🔮 💫 🦚
Nie wiem, jak to smakuje. Ten drink został mi objawiony we śnie...
- 30 ml malinówki
- 30 ml wódki truskawkowej
- sok grapefruitowy